Atom Feed

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Nie śpię, bo... – czyli pierwsze wrażenia z sesji „Kiedy Rozum Śpi”

Nie możesz spać.
Początek był taki sam dla każdego z nas: zaczęliśmy z różnych powodów cierpieć na bezsenność. Może miałeś koszmary – Bóg jeden wie, że mamy je teraz wszyscy – albo tylko dręczyły cię problemy, które nie pozwalały ci spokojnie zasnąć. Może nawet, cholera, byłeś zbyt przesiąknięty kofeiną... Teraz to nieistotne, bo w tym momencie nagle...
Kiedy Rozum Śpi - polska okładka

„Kiedy Rozum Śpi” (ang. Don't Rest Your Head) Freda Hicksa poznałem przez znajomego – to było prawie dwa lata temu, pożyczyłem od niego podręcznik i wziąłem się za czytanie. Gra spodobała mi się na tyle, że wykosztowałem się na własny egzemplarz, jednak mimo początkowego entuzjazmu żaden z nas do tej pory nie poprowadził  sesji – ja miałem na głowie dwie drużyny Warhammerowe, on za to wziął się za Changelinga (the Lost) (chwała mu za to!). No właśnie, oba systemy mają ze sobą coś wspólnego, pokusiłbym się o stwierdzenie, że KRŚ to trochę taki mały Odmieniec – mały ze względu na świat przedstawiony i mechanikę. Ogólny nastrój obu settingów jest w podobny: równoległy świat, na granicy snu i jawy; ludzie, nie ze swojej woli, wplątani w targi i wojny sił czy istot, u których próżno szukać racjonalności w ludzkim tego słowa znaczeniu. Nieuchronnie pojawiło się też skojarzenie z „Nigdziebądziem” Neila Gaimana (moja dawna fascynacja, czytałem go bodajże siedem czy osiem lat temu – stąd pewnie u mnie sentyment do tego typu klimatów), podanym zresztą wśród inspiracji KRŚ. Warto też wspomnieć o „Dark City”, filmie z 1998 roku w reżyserii Alexa Proyasa – przypowieści gnostyckiej o podobnym schemacie fabularnym, co „Matrix” (wydany rok później), jednak podaną w innych szatach.